Magazyn ESENSJA nr. 1 (I)
październik 2000





poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

January Weiner
  Niemożebnaja misja #2

        Od autora:
Zobaczyłem w chwili słabości wiekopomne dzieło p.t. "Mission Impossible 2". Nawet nie o to mi chodzi, że scenariusz wyszedł spod pióra schizofrenika, że wytrzebiono każdą najmniejszą krzynę oryginalności, że same zapożyczenia, że to, że tamto. Nuda, po prostu, nuda. Bez wódki nie razbieriosz. Z zemsty -- poniżej scenariusz. Trochę spojlerów w nim jest, więc jeśli ktoś rzeczywiście planuje wspomóc głodujących artystów z Hollywood i pójść na ten film, niech sobie może daruje lekturę (i najlepiej zaopatrzy się w skrzynkę piwa, lampkę nocną i coś ciekawego do czytania).

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Stowarzyszenie Chorych Na Alzheimera Scenarzystów Bułgarskich,
Malezyjska Fundacja Na Rzecz Opóźnionych Umysłowo Reżyserów
oraz
Samopomoc Chłopska

z dumą prezentują

FILM

* * * * NIEMOŻEBNAJA MISJA #2 * * * *

Plakat filmuKamera z wolna przesuwa się poprzez laboratorium genetyczne. Innymi słowy: szare stoły laboratoryjne zawalone pipetami, probóweczkami, małymi żółtymi karteczkami "Post It", kolorowymi pudełeczkami i wszelką plastikową drobnicą. Od czasu do czasu jakieś niewielkie, szare, bzyczące urządzenie - nierzadko upstrzone białymi plastykowymi rurkami. Na wszystkich ścianach wisi mnóstwo najróżniejszych karteczek -- notatki, zestawienia, reklamówki, pocztówki, dowcipy Gary Larsona i komiksy ze Snoopym. Kilka pecetów ze screensaverem "asteroidy". Na jednym z nich siedzi pluszowy miś. Wszystko oświetlone przyjaznymi dla wzroku, energooszczędnymi żarówkami.

REŻYSER: Cut!!! Jaja sobie robicie? Co to ma być?

SCENOGRAF: Em, ehem, no, laboratorium genetyczne.

REŻYSER: To? To ma być laboratorium??? To, o, co to ma być?

SCENOGRAF: Maszyna do PCR. To jest podstawowe wyposażenie każdego...

REŻYSER: To wygląda jak, jak, jak elektroniczny kocher do jajek!!! A światło? We wszystkich laboratoriach jest niebieskie światło! Przynajmniej w tych poważnych!

SCENOGRAF: Erm, ultrafioletowe, nie niebieskie. I tylko tam, gdzie trzeba wysterylizować pomieszczenie. I to jak nikogo nie ma, bo promienie UV...

REŻYSER: A co mnie to gówno obchodzi! Ma być ultra... niebieskie, zielone, czerwone, BYLE NIE BIAŁE!

SCENOGRAF: Ale realizm...

REŻYSER; No nie, kto znalazł tego głupka?

Słychać strzał. Przez chwile panuje cisza. Ktoś kaszle z zakłopotaniem.

REŻYSER: Znajdźcie mi nowego scenografa. I dajcie coś do jedzenia.

SCENARZYSTA: Może być jesiotr drugiej świeżości albo kotlet a la Wellington.

REŻYSER: Yo.

* * *


Kamera z wolna przesuwa się poprzez super-ekstra-hiper-ultra-mega-high tech laboratorium. Innymi słowy: urządzenia rodem ze Star Treka, aluminium i pleksiglas, wszystko pełny Technicolor, zanurzone w zielonym półmroku, budzącym odległe skojarzenia z pewnym innym filmem, też na "M". Błyskają pomarańczowe światła typu "śmieciarka". Ani śladu chaosu, który zazwyczaj nieodłącznie wiąże się z naukową działalnością.

PROFESOR [Offscreen, bełkocze]: Jesli my chcemy stworzyć bohatiera, nie starczy wcisnąć mu do ręki granat i krzyknąć: "Wpieriod, Sasza, posmiertnyj pałuczisz!"

Kamera ukazuje zataczającego się PROFESORA. Z kieszeni marynarki - typowy strój w laboratoriach high tech -- sterczy laboratoryjna butelka z napisem "EtOH 99%, spectrophotometry grade". W prawym ręku trzyma coś, co wygląda jak broń agenta Smitha z "MIB".

PROFESOR: Najpierw trzeba jeszcze znaleźć brygadę germańskich tanków... Stworzylim Gimierę... a potem stworzyliśmy SASZĘ.

Wymachuje groźnie pistoletem, po czym kręci nim jak zawodowy rewolwerowiec.

PROFESOR: Wot, Gimiera...

Sięga po butelkę -- prawą ręką, w której trzyma pistolet - i bezskutecznie usiłuje wyszarpać ją z kieszeni. Próbuje pomóc sobie lewą, mrucząc coś niezrozumiale, ale zatacza się i przewraca kilka butli z jakimś gazem. Desperacką próbę utrzymania równowagi wieńczy sukces -- w tym momencie wreszcie udaje się mu też wyswobodzić butelkę. Otworzywszy ją, przykłada ją do ust, niebezpiecznie się pochyla w tył, po czym leci na plecy wypadając z kadru. Kiedy znowu wstaje, z ramienia sterczy mu pistolet.

PROFESOR: Job twaju faszistoskuju...

* * *


Wnętrze Boeinga 747. Kamera przesuwa się z wolna nad pasażerami.

PASAŻER#1: Mam kłopoty z piciem.

PASAŻER#1 usiłuje wypić trzymanego w ręce drinka, nie trafia i oblewa sobie koszulę.

PASAŻER#2: Nie szkodzi. Jestem doktorem. Nie wie pan, co jest na lunch?

PASAZER#1: Jesiotr drugiej świeżości albo filet a la Wellington.

W następnym rzędzie siedzi PROFESOR, a obok niego NATAN HOWGH.

PROFESOR: Dimitri...

NATAN: Eevyl... ops! Znaczy, Dimitri, tak, Dimitri, da, da.

PROFESOR: ...nigdy nie zapomnę tego, co pan dla mnie zrobił wtedy, w Manilli...

NATAN: Drobiazg, profesorze.

PROFESOR: Skąd! Podzielić się ostatnią butelką --- mniejsza o to. W każdym razie, nikomu innemu bym nie zaufał. W ciągu dwudziestu godzin muszę się znaleźć w Stanach! W tej teczce znajduje się Gimiera...

NATAN: A antidotum?

PROFESOR: Jest w podręcznej apteczce.

NATAN: To czemu pan nie weźmie?

PROFESOR: Apteczka jest w Stanach.

NATAN: Jaki idiota umieszcza antidotum dla hodowanego przez się zabójczego wirusa w apteczce na antypodach...

PROFESOR: Nieważne, chodzi tylko o to, że koniecznie muszę się znaleźć w Stanach, inaczej będę miał straszny katar!

NATAN: Zaręczam pana, że nie musi się pan o to troszczyć.

NATAN wali profesora w głowę gazetą i usiłuje mu wyrwać teczkę.

NATAN: A masz! A masz!

Cięcie do kabiny pilotów. DRUGI PILOT i RADIOOPERATOR zwijają się w bólu na podłodze.

PILOT#1: Pa skolko ja marksizm panimaju, to jesiotr drugiej świeżości nie każdemu służy...

PILOT#1 wciska kontrolkę z napisem "automatyczny pilot". Na siedzeniu drugiego pilota wyrasta nadmuchiwany PILOT AUTOMATYCZNY.

PILOT#1: Kurs na zderzenie z Rocky Mountains!

PILOT AUTOMATYCZNY: "Rocky" jak w "Rocky IV"?

PILOT#1: Po prostu celuj w ziemię. Nie możesz nie trafić.

PILOT AUTOMATYCZNY: Yo.

PILOT#1 wychodzi z kabiny, od niechcenia kopiąc PILOTA#2 w krocze. Kamera podąża za PILOTEM#1 do kabiny pasażerskiej, w której pasażerowie z wyraźnym zaciekawieniem przyglądają się zmaganiom NATANA z PROFESOREM, przypominającymi nieco damski boks. PILOT#1 przez chwilę patrzy się z niesmakiem, po czym wyciąga zza pazuchy Kałacha i ściąga z twarzy gumową maskę --- pod spodem ma kominiarkę. Krótka seria w powietrze i w kabinie robi się cicho.

PILOT#1: Sir! Lt. Eevyl, czas na nas, sir!

PROFESOR: Eevyl?!

NATAN ściąga gumową maskę. Pod spodem ma kominiarkę. Tę również ściąga. Teraz dokładnie widać twarz Lt. EEVYLA, który przez chwile bezskutecznie próbuje i ją ściągnąć, ale lekko naderwawszy sobie ucho, daje za wygraną.

EEVYL: Yo. Ha! Ha! Ha!

EEVYL szarpie PROFESORA za ucho, chce go jeszcze uderzyć gazetą, ale zniecierpliwiony PILOT#1 urywa PROFESOROWI głowę.

PILOT#1: Sir! Spierdalamy stąd, Sir!

Wspólnie wyważają drzwi i wyskakują.

PASAŻER#1: Panowie! Wasze spadochrony!

PASAŻER#1 wyrzuca przez drzwi dwa plecaki. Inni pasażerowie patrzą się na niego z niechęcią pomieszaną z obrzydzeniem.

PASAŻER#1: No co?

* * *


Kilka fantastycznych zdjęć z Yosemitów. NATAN wspina się solo drogą, na oko, 13b. Od czasu do czasu zawisa od niechcenia na jednej ręce, w drugiej trzymając banana.

NATAN: Yo*semity*? To jakaś aluzja?

SCENARZYSTA: Yo.

NATAN resztką sił wczołguje się na szczyt. Grupka turystów u podnóża ściany rozchodzi się, widocznie rozczarowana. Zza krawędzi wylatuje helikopter i zaczyna prowadzić systematyczny ostrzał pociskami kalibru 120mm podpisanymi "M.I.B. Ściśle tajne.". Kiedy helikopter wreszcie na powrót nurkuje i rozbija się dwieście metrów niżej, by wzbudzić zainteresowanie turystów, którzy w międzyczasie stracili już prawie nadzieję na jakiś krwawy spektakl, NATAN zaczyna po kolei otwierać pojemniki. We wszystkich znajdują się połamane okulary najróżniejszych fasonów.

NATAN: Mogliby chociaż watką owinąć.

Wreszcie, w jednym z pojemników, tkwią OKULARY owinięte w watkę z napisem "Tampax ultra-large, przeznaczony do użytku wojskowego".

OKULARY: A kuku!

NATAN zakłada okulary.

NATAN: Co jest?

OKULARY: Koniec urlopu. Jor miszyn, szud ju akcept it, will be voll tajna. W nagrodę, in kejs any łon of ju or jor tim szud bi kapszerd, umywamy ręce. Aha, jeszcze jedna sprawa. Możesz wybrać sobie dowolnych współpracowników, pod warunkiem, że jednym z nich będzie NIKITA.

NATAN: Znaczy co, mam ją, tego?

OKULARY: Szczegóły sam ustalisz. Team ma być oczywiście voll korekt PC, z twoim nazwiskiem wystarczy ci jeden WASP i jeden Afroamerykanin. Przy okazji, następnym razem zostaw namiary na to, gdzie spędzasz urlop.

NATAN: Jakbym zostawił, to nie byłby to już urlop.

OKULARY: Nic nie rozumiem.

NATAN: Ja też nie. Tak jest w scenariuszu.

OKULARY: Yo. Ja w każdym razie spadam.

OKULARY wybuchają na twarzy NATANA, raniąc go dotkliwie odłamkami.

* * *

[ MADRYT ]


Noc, wnętrze sklepu z drogą biżuterią i ruskimi zegarkami marki "Raketa". Ubrana w czarne, obcisłe, lateksowe body NIKITA znudzonymi ruchami wygarnia biżuterię do jutowego worka. Z ciemności wyłania się postać NATANA ubranego w strój torreadora.

NATAN: Przepraszam, która godzina?

NIKITA: Dwudziesta trzecia dwanaście.

NATAN: Dziękuję. Przy okazji, czytałem taki artykuł w Kosmopolitanie...

NIKITA: Ten o najlepszych kochankach? Że najwytrwalsi są Żydzi, a najbardziej obdarzeni przez naturę Indianie?

NATAN: Pozwoli pani, że się przedstawię. Howgh, Natan Howgh.

NIKITA rzuca się na niego. Fade-out.

NIKITA: Dlaczego zrobiło się tak ciemno?

NATAN: Fade-out. Rozumiesz, film jest dopuszczony także dla dzieci. Jedna sprawa pokazać jak komuś głowę urywają, a inna sprawa, nie daj Bóg pokazać jakieś gołe cycki.

NIKITA: Przepraszam, a to nie jest plan zdjęciowy filmu "Seksowne złodziejki w lateksowych majteczkach"?

NATAN: Erm, niezupełnie.

NIKITA: To ja przepraszam.

NATAN: Dokąd idziesz?

NIKITA: Na plan zdjęciowy filmu "Seksowne..."

NATAN: Za późno. Teraz wiesz już za dużo. Werbuję cię do mojego teamu, w przeciwnym wypadku musiałbym cię zabić.

NIKITA: Ale ja nie umiem grać! Ja umiem tylko się uśmiechać i jęczeć z rozkoszy!

NATAN: No widzisz, umiesz więcej niż ja. To znaczy umiem się uśmiechać, ale wyglądam przy tym jak idiota.

NIKITA: A będą z tego przynajmniej jakieś pieniądze?

NATAN: Ujmijmy to tak: jeśli będziemy mieli szczęście, to publiczność nas nie zlinczuje ani nie dostaniemy się do więzienia za długi.

NIKITA: Marny interes.

NATAN [zirytowany]: Miałem kolegę, który miał jeszcze mniejszego.

NIKITA: Chodziło mi... Mniejsza z tym. To jak?

NATAN: Yo.

* * *


Wnętrze angielskiego zamku. Przy olbrzymim stole siedzi Hannibal "Doc" LEKTOR i zajada kotlet Wellington (filet, pieczarki, mielone, ciasto francuskie), popijając go półsłodkim jabolem marki "As". Wchodzi NATAN.

LEKTOR: Witam, witam! Czy zechciałby pan przyłączyć się do kolacji? Jest filet z Wellingtona.

NATAN: Filet a la Wellington.

LEKTOR: Nie, filet z Wellingtona. Wiem co mówię.

NATAN: Czy pański butler nie nazywa się przypadkiem...

LEKTOR: Yo. Ale zazwyczaj nazywałem go Ben.

NATAN: Nazywałem?

LEKTOR: Ben... Ben miał wypadek.

Zapada żenujące milczenie. LEKTOR je wydając głośne odgłosy mamlania, od czasu do czasu siorbiąc pociąga wino.

NATAN: Dobra. O co chodzi w tej misji?

LEKTOR: O zerżnięcie.

NATAN: Jeśli dobrze rozumiem pańską wypowiedź, mam przekonać kochającą mnie i kochaną przeze mnie kobietę, żeby poszła z niebezpiecznym i brutalnym bandytą do łóżka, wyciągnęła z niego ile się da, i narażając życie przekazała mi te informacje, ogólnie robiąc z siebie dziwkę. Right?

LEKTOR: Nie. Znaczy... No, tak, oczywiście, też, ale przede wszystkim chodzi o zerżnięcie ile się da z "Matriksa".

NATAN: Dlaczego?

LEKTOR: Głupi jakiś jesteś, czy co? Dla pieniędzy. Czarne okulary, skórzane płaszcze itp. znajdziesz o, w tamtej skrzyni.

LEKTOR wskazuje widelcem.

NATAN: Doc, gdzie podziały się pańskie maniery? Czemu przestał pan zachowywać się jak angielski butler?

LEKTOR: Bo mam już serdecznie dosyć tej roli. Znudziło mi się Chablis i całe to w dupę...

Resztę wypowiedzi LEKTORA zagłusza pisk.

* * *


Kadr z filmuNATAN idzie przez hiszpańskie miasto. Sceneria jest połączeniem brazylijskiego karnawału, procesji na Boże Ciało i chińskich obchodów Nowego Roku. Wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. NATAN wygląda jak astronauta ćwiczący w basenie pracę w warunkach nieważkości. Jego twarde, męskie oblicze ściągnięte jest nieludzkim bólem.

WIDZ#1: Przepraszam, czy to jest Niemożebnaja Misja #2?

WIDZ#2: Tak, niestety.

WIDZ#1: O, a już miałem nadzieję, że pomyliłem salę.

REŻYSER: Ciii! Nie czujecie powagi chwili?

NATAN [głos jak ze zwolnionego magnetofonu]: Czu.. ję.. tyl... ko... że... mnie bu... ty... uwie... rają.

Z drugiej strony pochodu do NATANA bieży NIKITA, włosy rozwiane, oko szalone.

NATAN: Mu... sisz... wró... cić... do... Eeeeeevyyyylaaa....

NIKITA: Chceeeesz żeeebyyym...

KAMERZYSTA: Zaczyna brakować taśmy! Przyspieszam...

Taśma filmowa nagle przyspiesza. Postacie zaczynają zachowywać się jak na kreskówce i mówić głosem kaczora Donalda.

NIKITA: ...wróciła do bestialskiego i brutalnego psychopaty, POSZŁA Z NIM DO ŁÓŻKA, ryzykowała swoje życie i ogólnie zrobiła z siebie dziwkę?

NATAN: Yo.

NIKITA: Nie ma sprawy!

* * *


Tor wyścigowy, gdzieś w Australii. To tłumaczy, dlaczego zamiast przeładowanych środkami dopingującymi koni biegną, a właściwie skaczą przeładowane środkami dopingującymi kangury. NATAN HOWGH obserwuje je przez lornetkę z małą, czerwoną lampką i napisem "High Teq".

NATAN: Krowa. Krowa. Koń. Łąka. Kaczka. Krowa.

Pojawiają się: NIKITA, EEVYL, mnóstwo kaskaderów.

SCENARZYSTA: Bez przesady. Takie sceny na wyścigach są w chyba każdym Jamesie Bondzie.

REŻYSER: Ty też zaczynasz?

SCENARZYSTA: Bo co? No? Co mi zrobisz?

REŻYSER: [niezrozumiale charkocze po chińsku]

(W międzyczasie na stadionie trwa strzelanina, bijatyka, pogoń, kilka napadów terrorystycznych oraz jeden wypadek zgwałcenia kangura przez pijanego statystę z Nowej Zelandii).

SCENARZYSTA: O... hai-tchu-aua to palnik acetylenowy, prawda?

REŻYSER: Yo. Zerżnąłem to z Pulp Fiction.

SCENARZYSTA: Aha. (pauza) W zasadzie, te kangury są bardzo oryginalne, prawda? I model lornetki też jest inny niż w Jamesie Bondzie.

REŻYSER: Mądry chłopiec. Zjesz coś? Zostało jeszcze trochę kotleta.

Przez ekran przemyka szlochający kangur, zasłaniając sobie pyszczek. Fade-out.

* * *


Helikopter wisi nad stupiętrowym wieżowcem, na dachu którego umieszczona jest reklama "Biotechnology? *WE* are the bad guys" oraz ogłoszenie o posezonowej wyprzedaży broni biologicznej. W otwartych drzwiach helikoptera stoi NATAN HOWGH. Za nim stoją MURZYN oraz WASP, dziwnie przypominający Ciphera z pewnego innego, znanego filmu.

NATAN (krzyczy, bo panuje straszny hałas): Dlaczego nie wejdziemy dołem? Jak w Matriksie?

MURZYN: Massa robić, co massa mieć w scenariuszu.

NATAN: A jak mnie ktoś usłyszy?

WASP: W tym hałasie?

NATAN: Aaaaa, wentylatory! Rozumiem. Zapewne mam pięć minut czy coś takiego?

WASP: Jakie tam wentylatory. Ian Fleming obraca się w grobie, to wszystko. Skaczesz czy chcesz sobie jeszcze trochę pogadać?

NATAN: Chętnie, czytałem ostatnio taką śmieszną książkę...

MURZYN odbezpiecza broń, tym samym sugerując, iż pytanie było retoryczne.
NATAN z niechęcią patrzy w dół.

NATAN: To znaczy co? Duplikujemy scenę z pierwszej Misji? Tyle że otwór wentylacyjny jest sto razy większy i ma pięćdziesiąt pięter?

MURZYN: Yo.

NATAN: No, to spadam.

NATAN patrzy się z niechęcią w dół i udaje, że poprawia sobie rozporek.
MURZYN przewraca oczami i kopniakiem posyła NATANA w dół.

MURZYN: Tylko tym razem nie być żadna lina, tym razem to być wolny upadek.

* * *


Wydma. Pusta, piaszczysta wydma. Porośnięta mikołajkiem nadmorskim. Niebieskie niebo. Niebieskie morze. Na wydmie stoi REŻYSER oraz SCENARZYSTA. Obaj mają ciemne okulary a la Blues Brothers.

REŻYSER: Chryste. Nie mogę się już doczekać końca.

ŚWIADEK JEHOWY: Nadejdzie niespodziewanie! Wstąp do Armii Pana!

REŻYSER ze znudzonym wyrazem twarzy wyciąga rewolwer i zabija ŚWIADKA.

REŻYSER: Już w niej jestem.

SCENARZYSTA patrzy się na niego z niedowierzaniem. REŻYSER ma na sobie koszulkę "make sex not war".

REŻYSER: (wyjaśniająco) Secret service...

SCENARZYSTA: Aha. No to co robimy?

REŻYSER: Koniec?

SCENARZYSTA: A co ze sceną w laboratorium?

Postacie zastygają bez ruchu, a kamera objeżdża wokół nich (przypomina to trochę efekt z pierwszej sceny pewnego znanego filmu), ukazując w tle wnętrze pięćdziesiątego piętra pewnego wieżowca. W tle typowa rozpierdówa: iskry, wybuchy, strzelanina, odłamki szkła, kobieta-zakładnik etc. REŻYSER z niechęcią i z ukosa spogląda na scenę.

REŻYSER: Dwa razy Matrix, raz Szklana Pułapka, raz Epidemia.

SCENARZYSTA: Nowy scenograf przygotował piękne szalki Petriego z kulturami wirusów...

REŻYSER: To one mają jakąś kulturę?

SCENOGRAF: Erm... W końcu jesteśmy w Australii i kręcimy amerykański film... Rozumiesz... kultura wirusów jako pozytywny kontrast...

SCENARZYSTA: A ja jeszcze mam kobiecy głos z automatu, mówiący "UWAGA, TEMPERATURA PRZEKROCZONA, DO ZNISZCZENIA OBIEKTU SIEDEM MINUT..."

REŻYSER: (lakonicznie) Alien? Matka?

SCENARZYSTA: Yo. Alien. No i jeszcze scena w bunkrze...

Jak wyżej, zamierają w pół słowa w rozkroku, kamera się obraca. Teraz tło stanowi, typowa oczywiście, Konfrontacja. Lt. EEVYL krzyczy na NATHANA, który stoi z kretyńskim uśmiechem. Konfrontacja przeradza się w typową Rozpierdówę Bunkrową, z bijatyką, pościgiem, itp. REŻYSER i SCENARZYSTA przyglądają się ze znudzeniem. REŻYSER co jakiś czas spogląda na zegarek. W tle konfrontuje się, ale dość przyzwoicie, dwóch STATYSTÓW.

STATYSTA #1 ściąga maskę, ukazuje się twarz BROSNANA.

BROSNAN: Ha! Ha! Maj nejm is Bond!

STATYSTA #2 także ściąga maskę.

CONNORY: Ha! Ha! Majn tu! Szejkin! Not stirred!

STATYSTA #1 ściąga maskę.

ARSEN LUPEN: Quoiuoiq?

STATYSTA #2 ściąga maskę.

HERR "COOL" PIERROT: Nonononononon!

STATYSTA #1 ściąga maskę. Pod kolejnymi warstwami masek, głowy są coraz mniejsze. REŻYSER i SCENARZYSTA z niedowierzaniem kręcą głowami. Na pierwszym planie w międzyczasie trwa pościg motocyklami marki "Java".

HOLMES: Elementary!

STATYSTA #2 ściąga maskę.

HITLER: Blitzkrieg!

D'ARC: Le jour de glorie est arriveeee!

IWAN GROZNY: To pomyłka! Nie jestem z Czeczenii!

PUTIN: Raz! Raz!

RAZ: Putin! Putin!

CEZAR: Quodque tandem? Quodque tandem?

CHEOPS: Ops!

Kamera z wolna się obraca. REŻYSER i SCENARZYSTA znów stoją na tle wydm. Panuje cisza. Nagle, z potwornym rykiem, przez obraz przelatują w przeciwnych kierunkach dwa motory. Bez pasażerów. Słychać dwa wybuchy, po czym odgłos jakby spadającej bomby.

NATAN: Ziiuuuuuuuuuu!

EEVYL: Ziiuuuuuuuuuu!

NATAN i EEVYL spadają na ziemię u stóp SCENARZYSTY I REŻYSERA, którzy niewzruszenie stoją z założonymi rękami. NATAN ma skórzany płaszcz, skórzane buty, ciemne okulary "original NEO production". EEVYL ma katar.

REŻYSER: A Nikita gdzie?

NIKITA: Ziiuuuuuuuuu!

NIKITA spada na NATANA i EEVYLA.

REŻYSER: A ona skąd?

SCENARZYSTA: Przecież musi być w finałowej scenie. WIDZ tego oczekuje.

WIDZ#1: Jeśli o mnie chodzi, to oczekuję tylko zwrotu pieniędzy za bilet.

REŻYSER i SCENARZYSTA nie poruszają się, w trakcie gdy u ich stóp rozgrywa się skomplikowana choreografia Męskiej Rozpierdówy. NIKITA usiłuje wprowadzić elementy skomplikowanej choreografii ze zgoła innego gatunku filmowego. Za plecami REŻYSERA i SCENARZYSTY przemykają STATYSTA #1 i STATYSTA #2 z główkami wielkości piłeczek tenisowych, pogdakując z cicha. Goni ich kangur. EEVYL ewidentnie jest prywatnym profesjonalistą, NATAN zaś specjalistą rządowym, więc sprawa byłaby rozstrzygnięta, gdyby nie to, że NATAN dodżuje bullety. Na zmianę mamy ujęcia zwolnione i przyspieszone. Przelatująca kula trafia SCENARZYSTĘ między oczy. REŻYSER zaczyna uciekać.

REŻYSER: Aaaaaaargh!

Potyka się, tymczasem zaś NATAN i EEVYL wykończyli się nawzajem - ściślej mówiąc, EEVYLowi żyłka pęcła, a NATAN skręcił sobie kark dodżując wyjątkowo podkręconego bulleta.

REŻYSER: Boże. Ledwie uszłem z życiem.

NIKITA: Mówi się: uszedłem. I nie, nie uszedłeś.

REŻYSER: Jak to?

NIKITA ściąga maskę.

LEKTOR: Zapraszam cię na kolację...

Fade-out. Credits. Przeprosiny. Tekst o łosiu. ETC. Kurtyna spada i zabija obu WIDZÓW. Dobranoc państwu.

poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

34
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.